[ISz] Tydzień trzeci, czyli dołączają się EMOCJE
Do tej pory wszystko, co robiliśmy, było dla mnie zabawą. Lekkim, angażującym fizycznie i percepcyjnie poszukiwaniem formy, która chciała się przeze mnie wyrazić. To był ruch zabierający ciało, wyginający je, wyciskający z niego dźwięki. To była czasem gra dwóch kamertonów w próbach dostrojenia się do partnera. Albo chaotyczne ruchy ludzkich cząstek w przestrzeni podczas pracy grupowej i wspólnego śpiewu.
I nagle ten tydzień - pierwszy taki, gdy nie przyszłam "wyczyszczona" z prywatnych stanów emocjonalnych, nastrojów, klimatów, ale musiałam pozbywać się ich w trakcie rozgrzewki i wspólnej pracy. A one były we mnie, weszły razem ze mną do wspólnej przestrzeni i w niej działały.
Właśnie zdałam sobie sprawę, że ta przestrzeń bywa chwilami aż gęsta od naszych emocji, że wtedy sporo osób odpowiada sennością lub, przeciwnie, chęcią walki z nieistniejącym przeciwnikiem. U mnie włącza się umysł, który na marginesie działań niestrudzenie rozważa kwestie techniczne. Czyli problem "JAK TO MAM ROBIĆ, ŻEBY BYŁO DOBRZE?". Rozpisany na kwestie szczegółowe:
- czy pozwalać sobie w trakcie ruchu na dźwięki zupełnie niekontrolowane i nieestetyczne (dyszeć, sapać, wzdychać), a może milczeć tak długo, aż pojawi się niepohamowany impuls do śpiewu lub okrzyku?
- co robić, gdy partner jest odległy o lata świetlne i nic się między nami nie wydarza, a musimy akurat wykonywać ćwiczenie w parze? pomagać mu jakoś? dostosowywać się? odlecieć we własny świat?
- co zrobić z tym, że jesteśmy żywymi ludźmi, którzy spędzili wspólnie trochę czasu i zaczynają się między nami pojawiać (i działać w przestrzeni) różne prywatne uczucia, których wcześniej nie było?
I tak dalej. Jak mi się coś jeszcze przypomni, to spiszę pytania do Piotra, który z zasady nic nie wie i kieruje się intuicją... Sęk w tym, że każdy z nas działa intuicyjnie, przynajmniej w jakimś zakresie, tylko rezultat jest w każdym przypadku inny.
Zauważyłam na dawniejszym nagraniu "snu w parach", że niektóre moje działania, które wewnętrznie były bardzo intensywne, wcale na takie nie wyglądają z zewnątrz. Okiem kamery. Pewnie dla widza też. Umieraliście chyba z nudów, gdy całym ciężarem wywierałam nacisk na Marcina, przeszkadzając mu w swobodnym, szybkim mówieniu, stwarzając opór, którego i tak było mu "za mało"... Zobaczyłam jak to wyglądało z zewnątrz i straciłam satysfakcję, którą miałam po tej pracy.
Najbardziej lubię pisać w pociągu. Ale nie będzie mi to dane, bo deadline upływa, zanim do niego wsiądę.
Upadłam dzisiaj całym ciałem na podłogę w domu. Wszystko mnie boli, pewnie jutro nie będę miała ochoty się ruszać. I jestem ciężka jak słonica w 12 miesiącu ciąży.
Chcę już spać. Natychmiast!
I nagle ten tydzień - pierwszy taki, gdy nie przyszłam "wyczyszczona" z prywatnych stanów emocjonalnych, nastrojów, klimatów, ale musiałam pozbywać się ich w trakcie rozgrzewki i wspólnej pracy. A one były we mnie, weszły razem ze mną do wspólnej przestrzeni i w niej działały.
Właśnie zdałam sobie sprawę, że ta przestrzeń bywa chwilami aż gęsta od naszych emocji, że wtedy sporo osób odpowiada sennością lub, przeciwnie, chęcią walki z nieistniejącym przeciwnikiem. U mnie włącza się umysł, który na marginesie działań niestrudzenie rozważa kwestie techniczne. Czyli problem "JAK TO MAM ROBIĆ, ŻEBY BYŁO DOBRZE?". Rozpisany na kwestie szczegółowe:
- czy pozwalać sobie w trakcie ruchu na dźwięki zupełnie niekontrolowane i nieestetyczne (dyszeć, sapać, wzdychać), a może milczeć tak długo, aż pojawi się niepohamowany impuls do śpiewu lub okrzyku?
- co robić, gdy partner jest odległy o lata świetlne i nic się między nami nie wydarza, a musimy akurat wykonywać ćwiczenie w parze? pomagać mu jakoś? dostosowywać się? odlecieć we własny świat?
- co zrobić z tym, że jesteśmy żywymi ludźmi, którzy spędzili wspólnie trochę czasu i zaczynają się między nami pojawiać (i działać w przestrzeni) różne prywatne uczucia, których wcześniej nie było?
I tak dalej. Jak mi się coś jeszcze przypomni, to spiszę pytania do Piotra, który z zasady nic nie wie i kieruje się intuicją... Sęk w tym, że każdy z nas działa intuicyjnie, przynajmniej w jakimś zakresie, tylko rezultat jest w każdym przypadku inny.
Zauważyłam na dawniejszym nagraniu "snu w parach", że niektóre moje działania, które wewnętrznie były bardzo intensywne, wcale na takie nie wyglądają z zewnątrz. Okiem kamery. Pewnie dla widza też. Umieraliście chyba z nudów, gdy całym ciężarem wywierałam nacisk na Marcina, przeszkadzając mu w swobodnym, szybkim mówieniu, stwarzając opór, którego i tak było mu "za mało"... Zobaczyłam jak to wyglądało z zewnątrz i straciłam satysfakcję, którą miałam po tej pracy.
Najbardziej lubię pisać w pociągu. Ale nie będzie mi to dane, bo deadline upływa, zanim do niego wsiądę.
Upadłam dzisiaj całym ciałem na podłogę w domu. Wszystko mnie boli, pewnie jutro nie będę miała ochoty się ruszać. I jestem ciężka jak słonica w 12 miesiącu ciąży.
Chcę już spać. Natychmiast!
Komentarze
Prześlij komentarz