[Mak] Po próbie 16.11
Obserwacje z czwartku:
* Komentowanie swojego działania w trzeciej osobie było bardzo skuteczne. Zapewne przez uzewnętrznienie obecnego w środku komentatora, który przez tak jawne odsłonięcie traci panowanie nad akcją. Oraz spojrzenie na siebie z punktu widzenia "czegoś większego", czego "ja" jest tylko małym elementem.
Tu jest w ogóle coś ciekawego, dlaczego w pewnym sensie oddzielenie siebie od ciała w impro jest pożądane, podczas gdy np. w post-traumatycznej dysocjacji podobne oddzielenie ma zgubne skutki. Jak chodziłem na Motions, Borowski w kółko pieprzył o "stretchu": "Jak robicie pierwsze ćwiczenie, to tam musi być stretch, a nie kurwa pusta forma! To jest paradoksalny stretch, że głowa ciągnie do góry, a ręce w dół..." Przy wchodzeniu we flow też jest ten paradoksalny stretch - że im bardziej robię "zoom out" i patrzę na siebie z oddali jako na część większego porządku, tym bardziej dokonuje się "zoom in" i przemawia przeze mnie to, co głęboko wewnątrz na poziomie żywego jądra.
* Mocna była dla mnie indywidualna praca z Piotrem. Jak często, byłem pod wrażeniem trafności jego intuicji, nawet jeśli nieidealnych czy idących gdzieś okólną drogą, to trafiających w coś ciekawego, ważnego.
Na początku bardzo pomocne było, że Piotr komentował moje działania nieco prześmiewczym tonem, eksternalizując w ten sposób mojego meta-obserwatora ze środka czaszki. Prześmiewczość była istotna, bo dzięki temu szybko zniknęły mi z głowy starania, żeby to, co robię, "było jakieś", "miało jakość", "do czegoś prowadziło". Po wyrzyganiu z siebie słowotoku i szybkich zmian działania przeskoczyłem w istotnie odmieniony stan - cisza w umyśle (oczyszczenie z "szybkich wibracji"), wyostrzona percepcja (to jest zawsze symptom zwiększenia poziomu flow, mam pewną hipotezę dlaczego). Pozostawanie dłużej w jednym działaniu było ważne, m.in. dlatego, że konfrontuje mnie z lękiem, że "nic się nie wydarzy" (tj. że pojedyncze proste działanie to "za mało, za mała gęstość, głębokość itd.", żeby mogło owocować samorzutnie odkrywającymi się kolejnymi poziomami).
Bardzo wyraźny był moment, kiedy Piotr wywołał Anię i kazał jej mnie chwalić - było to zupełnie zaskakujące (i wydawało mi się, że motywowane innym powodem, niż potem się okazało) i nie byłem też przez chwilę pewien, czy dalej trwa moje solo, czy też staje się to improwizacją wieloosobową, a dane Ani zadanie chwalenia mnie też ma w niej coś odblokować. Rzecz do zastanowienia - dlaczego w szczycie tego strumienia pochwał pojawia się u mnie impuls zburzenia albo ucieczki?
W interakcji z Aniami pojawił się we mnie impuls odklejonej złości/agresji, niezwiązanej z konkretnym pretekstem. Pojawia mi się on czasem w improwizacjach i innych sytuacjach. Próbowałem go potem jakoś realizować rzucając poduszkę o podłogę i ściany, ale czułem, że to nie jest to, to nie było dostatecznie destrukcyjne. Będę się tej złości przyglądał.
Improwizacja pokazała mi jasno, że jestem porozklejany. Z jednej strony jest warstwa działania werbalnego, szybkich zmian, umysłu, wyobraźni, z drugiej - percepcji i podążania ciała za obrazami, a z trzeciej - prostych uczuć. I te warstwy są mało połączone - trudno mi przełożyć uczucia na działanie, tłumię je albo zamrażam siebie, a z kolei tam, gdzie mam dużą płynność i łatwość, brakuje połączenia z czymś emocjonalnym z głębi.
Mocny był moment, kiedy w końcówce improwizacji Piotr powiedział: "Dopiero teraz staraj się wejść we flow" - było to podobne do wrażenia, kiedy bierze się jakieś substancje psychodeliczne i wydarza się bardzo dużo i intensywnie, a potem człowiek patrzy na zegarek i okazuje się, że minęło dopiero 10 minut i to dopiero preludium do tripu :) Wrażenie, że "tam pod spodem jest jeszcze dużo więcej poziomów". Koniec końców nie udało mi się tego pogłębić, za bardzo doszedłem do swoich blokad czy utknięcia na progu, ale samo postawienie takiego zadania pozwoliło mi zrobić coś innego autentycznego.
Notatki dla siebie. Obejrzeć jeszcze nagranie. Przemyśleć uwagę z kawiarni, że w moim działaniu było dużo elementów nieświadomych albo pół-świadomych. Do wejścia w inny stan potrzebne jest zadanie, opór - dlaczego? (i dlaczego sam nie mogę sobie wymyślić takiego zadania: czy to kwestia "za małej mocy przerobowej na to w trakcie działania", czy też chodzi o to, że to musi być coś bardzo mocno z zewnątrz mnie?)
* Komentowanie swojego działania w trzeciej osobie było bardzo skuteczne. Zapewne przez uzewnętrznienie obecnego w środku komentatora, który przez tak jawne odsłonięcie traci panowanie nad akcją. Oraz spojrzenie na siebie z punktu widzenia "czegoś większego", czego "ja" jest tylko małym elementem.
Tu jest w ogóle coś ciekawego, dlaczego w pewnym sensie oddzielenie siebie od ciała w impro jest pożądane, podczas gdy np. w post-traumatycznej dysocjacji podobne oddzielenie ma zgubne skutki. Jak chodziłem na Motions, Borowski w kółko pieprzył o "stretchu": "Jak robicie pierwsze ćwiczenie, to tam musi być stretch, a nie kurwa pusta forma! To jest paradoksalny stretch, że głowa ciągnie do góry, a ręce w dół..." Przy wchodzeniu we flow też jest ten paradoksalny stretch - że im bardziej robię "zoom out" i patrzę na siebie z oddali jako na część większego porządku, tym bardziej dokonuje się "zoom in" i przemawia przeze mnie to, co głęboko wewnątrz na poziomie żywego jądra.
* Mocna była dla mnie indywidualna praca z Piotrem. Jak często, byłem pod wrażeniem trafności jego intuicji, nawet jeśli nieidealnych czy idących gdzieś okólną drogą, to trafiających w coś ciekawego, ważnego.
Na początku bardzo pomocne było, że Piotr komentował moje działania nieco prześmiewczym tonem, eksternalizując w ten sposób mojego meta-obserwatora ze środka czaszki. Prześmiewczość była istotna, bo dzięki temu szybko zniknęły mi z głowy starania, żeby to, co robię, "było jakieś", "miało jakość", "do czegoś prowadziło". Po wyrzyganiu z siebie słowotoku i szybkich zmian działania przeskoczyłem w istotnie odmieniony stan - cisza w umyśle (oczyszczenie z "szybkich wibracji"), wyostrzona percepcja (to jest zawsze symptom zwiększenia poziomu flow, mam pewną hipotezę dlaczego). Pozostawanie dłużej w jednym działaniu było ważne, m.in. dlatego, że konfrontuje mnie z lękiem, że "nic się nie wydarzy" (tj. że pojedyncze proste działanie to "za mało, za mała gęstość, głębokość itd.", żeby mogło owocować samorzutnie odkrywającymi się kolejnymi poziomami).
Bardzo wyraźny był moment, kiedy Piotr wywołał Anię i kazał jej mnie chwalić - było to zupełnie zaskakujące (i wydawało mi się, że motywowane innym powodem, niż potem się okazało) i nie byłem też przez chwilę pewien, czy dalej trwa moje solo, czy też staje się to improwizacją wieloosobową, a dane Ani zadanie chwalenia mnie też ma w niej coś odblokować. Rzecz do zastanowienia - dlaczego w szczycie tego strumienia pochwał pojawia się u mnie impuls zburzenia albo ucieczki?
W interakcji z Aniami pojawił się we mnie impuls odklejonej złości/agresji, niezwiązanej z konkretnym pretekstem. Pojawia mi się on czasem w improwizacjach i innych sytuacjach. Próbowałem go potem jakoś realizować rzucając poduszkę o podłogę i ściany, ale czułem, że to nie jest to, to nie było dostatecznie destrukcyjne. Będę się tej złości przyglądał.
Improwizacja pokazała mi jasno, że jestem porozklejany. Z jednej strony jest warstwa działania werbalnego, szybkich zmian, umysłu, wyobraźni, z drugiej - percepcji i podążania ciała za obrazami, a z trzeciej - prostych uczuć. I te warstwy są mało połączone - trudno mi przełożyć uczucia na działanie, tłumię je albo zamrażam siebie, a z kolei tam, gdzie mam dużą płynność i łatwość, brakuje połączenia z czymś emocjonalnym z głębi.
Mocny był moment, kiedy w końcówce improwizacji Piotr powiedział: "Dopiero teraz staraj się wejść we flow" - było to podobne do wrażenia, kiedy bierze się jakieś substancje psychodeliczne i wydarza się bardzo dużo i intensywnie, a potem człowiek patrzy na zegarek i okazuje się, że minęło dopiero 10 minut i to dopiero preludium do tripu :) Wrażenie, że "tam pod spodem jest jeszcze dużo więcej poziomów". Koniec końców nie udało mi się tego pogłębić, za bardzo doszedłem do swoich blokad czy utknięcia na progu, ale samo postawienie takiego zadania pozwoliło mi zrobić coś innego autentycznego.
Notatki dla siebie. Obejrzeć jeszcze nagranie. Przemyśleć uwagę z kawiarni, że w moim działaniu było dużo elementów nieświadomych albo pół-świadomych. Do wejścia w inny stan potrzebne jest zadanie, opór - dlaczego? (i dlaczego sam nie mogę sobie wymyślić takiego zadania: czy to kwestia "za małej mocy przerobowej na to w trakcie działania", czy też chodzi o to, że to musi być coś bardzo mocno z zewnątrz mnie?)
Dużo się wydarzyło podczas tej pracy Marcina. Dla mnie. Dla nas wszystkich chyba - czułam, że pojemność naszej uwagi w skali grupy mogła już zbliżać się do wyczerpania po tym procesie.
OdpowiedzUsuńDla mnie to preludium do możliwych wspólnych wydarzeń w przyszłości. A co to dokładnie będzie - okaże się. Już niedługo.