[ISz] Wracam po zdradzie
Tydzień przedostatni obfitował w ciekawe wydarzenia na Felińskiego 29. Pomimo tego, że byliśmy intensywnie filmowani przez osoby z zewnątrz.
We wtorek byłam z Wami bardzo krótko, wystarczająco jednak, by powróciło do mnie odkrycie świętej przestrzeni. Doświadczyłam jej po raz pierwszy podczas ćwiczenia "akwarium" na moich pierwszych warsztatach wolnej improwizacji. I chyba to właśnie sakralne przeżycie okazało się przełomowe, sprawiło, że zakochałam się w tej metodzie działania fizycznego i nie mogę odczepić się od warsztatów Piotra już trzeci rok.
Moje pierwsze akwarium - i chyba kilka następnych - nie miało żadnych ograniczeń, polegało wyłącznie na percepcji przestrzeni i ćwiczeniu wchodzenia w nią bez żadnych założeń, na czysto, i przebywania w niej ze świadomością wszystkiego, co się w niej wydarza. Czegoś podobnego miałam okazję doświadczyć niedawno podczas miniwarsztatu z Filipem (Wenckim).
Ta bezzałożeniowość, brak ustalonych ograniczeń co do liczby uczestników, czasu przebywania i sposobów działania w przestrzeni bardzo mi pomagała w tym doświadczeniu. Ten sposób improwizowania zbliżony był do "snu", ale kluczowym elementem nie jest tu własne, indywidualne działanie, tylko bycie wrażliwym elementem przestrzeni fizycznej o zdefiniowanych granicach.
Nie podoba mi się ewolucja tego zadania w ćwiczenie techniczne o sztywno ustalonych regułach "ruchu"; jest to może dobre jako element nauki improwizacji fizycznej, wyzbywania się ograniczeń - ale najchętniej skróciłabym ten etap do minimum... jak już uczestnicy oswoją się ze swoimi spontanicznymi działaniami, to powróciłabym do istoty. Do percepcji świętej przestrzeni, wobec której jestem przezroczysta, pozbawiona własnych chceń.
Nieprzypadkowo nazwałam tę przestrzeń świętą. Przebywanie w niej - i na zewnątrz niej - posiada dla mnie wymiar sakralny. Jest to archaiczny teatr, rodzaj sceny, której granice są umowne. Niektórzy przebywają na obrzeżach, ale w każdej chwili mogą być potrzebni w jej wnętrzu i stać się aktywnymi uczestnikami. A działający mogą wyjść poza obręb działania i stać się strażnikami podtrzymującymi energetycznie i wyznaczającymi granice tej przestrzeni. W środku dzieje się ceremonia, rodzaj misterium, w którym bierze udział całą społeczność, niczym w dawnym plemieniu. Wszyscy mogą być na zmianę kapłanami lub innymi uczestnikami, nie ma z góry wyznaczonych ról. Przestrzeń wie, co ma się w jej obrębie wydarzyć, a naszym zadaniem jest odczytać i wyrazić tę ceremonialną intencję. Nie ma tu miejsca na moje "ja", moją indywidualną pomysłowość, intencjonalność działań (typu: teraz się położę i zaśpiewam coś, a za chwilę wstanę i zacznę młócić rękami, żeby zaznaczyć kontrast; albo: ktoś wyciąga do mnie rękę, to podam mu moją i zacznę odzwierciedlać jego ruchy).
Święta przestrzeń daje uczestnikom katharsis, oczyszczenie, ale nie w ten sposób, że zamykam się w sobie i wyrzyguję w nią. Do spotkania trzeba się przygotować, zostawić swoje gówno tam, gdzie jego miejsce i już się nim nie zajmować. Przyjść czystym.
Łapię się teraz na tym, że cały czas nieświadomie w środku czekam, kiedy wreszcie skończą się te "wprawki" z ustaloną liczbą uczestników i rodzajem dozwolonych ruchów, kiedy wreszcie będziemy wszyscy gotowi na wschłuchanie się w świętą przestrzeń improwizacji i realizowanie tego, do czego nas zaprasza bez żadnych wstępnych założeń...
Sferą ogromnego niedosytu jest dla mnie improwizowanie w parach. Kończę udział w projekcie z poczuciem, że nie wiem, na czym polega partnerowanie sobie w tym procesie. O ile kiedyś wydawało mi się, że to rodzaj tańca do wspólnej "muzyki" przychodzącej z zewnątrz i grającej dla tej specyficznej pary, która dostraja się do niej - i z tej muzyki, a nie odgadywania nawzajem swoich intencji wynika wzajemne dostrojenie - to dziś w praktyce nie pamiętam, jak to zrobić.
Wszystkie nasze ćwiczenia w parach skupiały się na pracy, w której ktoś kimś kieruje, a ktoś się dostosowuje. Albo kierujemy sobą na zmianę, aż (w założeniu) zaczynamy zapominać, kto kim kieruje. Nie jestem pewna, czy tak się działo. Ćwiczenie, w którym każdy robi swoje przez jakiś czas, aż w końcu zacznie się to samo splatać (dawno temu), zupełnie mi w mojej parze nie wyszło. Partner był tak ekspresyjny i nie słuchający nikogo poza sobą, że zdominował mnie całkowicie.
Przez te wszystkie tygodnie nie mogłam zrozumieć, co w naszej parze nie zagrało, aż do teraz. Jestem gotowa do powtórki z kimś innym. Że świadomością, że jeśli się działa od siebie, a równocześnie słucha, co robi partner, to działania obojga zaczynają się same zazębiać.
W związku z tym, a także z powodu, o którym za chwilę,
proszę o ćwiczenie wspólnego opowiadania swoich historii przez góra 3 osoby. Moje ostatnie podejście do niego (w tym tygodniu, podczas warsztatów) okazało się porażką, jak upadek z konia. Potrzebuję szybko wsiąść na niego z powrotem, żeby nie nabyć urazu do jazdy konnej.
Moja ostatnia prośba dotyczy wspólnego, dodatkowego spotkania zamykającego ten czas. Takiego, żeby powiedzieć sobie "do widzenia" na luzie. Bez żadnych zadań do wykonania i nerwów, że oto zaraz muszę gdzieś wybiec na ustaloną godzinę. Możemy o tym pogadać?
We wtorek byłam z Wami bardzo krótko, wystarczająco jednak, by powróciło do mnie odkrycie świętej przestrzeni. Doświadczyłam jej po raz pierwszy podczas ćwiczenia "akwarium" na moich pierwszych warsztatach wolnej improwizacji. I chyba to właśnie sakralne przeżycie okazało się przełomowe, sprawiło, że zakochałam się w tej metodzie działania fizycznego i nie mogę odczepić się od warsztatów Piotra już trzeci rok.
Moje pierwsze akwarium - i chyba kilka następnych - nie miało żadnych ograniczeń, polegało wyłącznie na percepcji przestrzeni i ćwiczeniu wchodzenia w nią bez żadnych założeń, na czysto, i przebywania w niej ze świadomością wszystkiego, co się w niej wydarza. Czegoś podobnego miałam okazję doświadczyć niedawno podczas miniwarsztatu z Filipem (Wenckim).
Ta bezzałożeniowość, brak ustalonych ograniczeń co do liczby uczestników, czasu przebywania i sposobów działania w przestrzeni bardzo mi pomagała w tym doświadczeniu. Ten sposób improwizowania zbliżony był do "snu", ale kluczowym elementem nie jest tu własne, indywidualne działanie, tylko bycie wrażliwym elementem przestrzeni fizycznej o zdefiniowanych granicach.
Nie podoba mi się ewolucja tego zadania w ćwiczenie techniczne o sztywno ustalonych regułach "ruchu"; jest to może dobre jako element nauki improwizacji fizycznej, wyzbywania się ograniczeń - ale najchętniej skróciłabym ten etap do minimum... jak już uczestnicy oswoją się ze swoimi spontanicznymi działaniami, to powróciłabym do istoty. Do percepcji świętej przestrzeni, wobec której jestem przezroczysta, pozbawiona własnych chceń.
Nieprzypadkowo nazwałam tę przestrzeń świętą. Przebywanie w niej - i na zewnątrz niej - posiada dla mnie wymiar sakralny. Jest to archaiczny teatr, rodzaj sceny, której granice są umowne. Niektórzy przebywają na obrzeżach, ale w każdej chwili mogą być potrzebni w jej wnętrzu i stać się aktywnymi uczestnikami. A działający mogą wyjść poza obręb działania i stać się strażnikami podtrzymującymi energetycznie i wyznaczającymi granice tej przestrzeni. W środku dzieje się ceremonia, rodzaj misterium, w którym bierze udział całą społeczność, niczym w dawnym plemieniu. Wszyscy mogą być na zmianę kapłanami lub innymi uczestnikami, nie ma z góry wyznaczonych ról. Przestrzeń wie, co ma się w jej obrębie wydarzyć, a naszym zadaniem jest odczytać i wyrazić tę ceremonialną intencję. Nie ma tu miejsca na moje "ja", moją indywidualną pomysłowość, intencjonalność działań (typu: teraz się położę i zaśpiewam coś, a za chwilę wstanę i zacznę młócić rękami, żeby zaznaczyć kontrast; albo: ktoś wyciąga do mnie rękę, to podam mu moją i zacznę odzwierciedlać jego ruchy).
Święta przestrzeń daje uczestnikom katharsis, oczyszczenie, ale nie w ten sposób, że zamykam się w sobie i wyrzyguję w nią. Do spotkania trzeba się przygotować, zostawić swoje gówno tam, gdzie jego miejsce i już się nim nie zajmować. Przyjść czystym.
Łapię się teraz na tym, że cały czas nieświadomie w środku czekam, kiedy wreszcie skończą się te "wprawki" z ustaloną liczbą uczestników i rodzajem dozwolonych ruchów, kiedy wreszcie będziemy wszyscy gotowi na wschłuchanie się w świętą przestrzeń improwizacji i realizowanie tego, do czego nas zaprasza bez żadnych wstępnych założeń...
Sferą ogromnego niedosytu jest dla mnie improwizowanie w parach. Kończę udział w projekcie z poczuciem, że nie wiem, na czym polega partnerowanie sobie w tym procesie. O ile kiedyś wydawało mi się, że to rodzaj tańca do wspólnej "muzyki" przychodzącej z zewnątrz i grającej dla tej specyficznej pary, która dostraja się do niej - i z tej muzyki, a nie odgadywania nawzajem swoich intencji wynika wzajemne dostrojenie - to dziś w praktyce nie pamiętam, jak to zrobić.
Wszystkie nasze ćwiczenia w parach skupiały się na pracy, w której ktoś kimś kieruje, a ktoś się dostosowuje. Albo kierujemy sobą na zmianę, aż (w założeniu) zaczynamy zapominać, kto kim kieruje. Nie jestem pewna, czy tak się działo. Ćwiczenie, w którym każdy robi swoje przez jakiś czas, aż w końcu zacznie się to samo splatać (dawno temu), zupełnie mi w mojej parze nie wyszło. Partner był tak ekspresyjny i nie słuchający nikogo poza sobą, że zdominował mnie całkowicie.
Przez te wszystkie tygodnie nie mogłam zrozumieć, co w naszej parze nie zagrało, aż do teraz. Jestem gotowa do powtórki z kimś innym. Że świadomością, że jeśli się działa od siebie, a równocześnie słucha, co robi partner, to działania obojga zaczynają się same zazębiać.
W związku z tym, a także z powodu, o którym za chwilę,
proszę o ćwiczenie wspólnego opowiadania swoich historii przez góra 3 osoby. Moje ostatnie podejście do niego (w tym tygodniu, podczas warsztatów) okazało się porażką, jak upadek z konia. Potrzebuję szybko wsiąść na niego z powrotem, żeby nie nabyć urazu do jazdy konnej.
Moja ostatnia prośba dotyczy wspólnego, dodatkowego spotkania zamykającego ten czas. Takiego, żeby powiedzieć sobie "do widzenia" na luzie. Bez żadnych zadań do wykonania i nerwów, że oto zaraz muszę gdzieś wybiec na ustaloną godzinę. Możemy o tym pogadać?
wspólnie mogę w czwartek po Wigilii teatralnej w ASiK (18.00) lub w piątek od rana
OdpowiedzUsuń