[MaK] Zakończenie

(może coś jeszcze dopiszę potem)

Projekt Flow skończyłem z poczuciem, że było letnio. Ani beznadziejnie, ani WOW.

Od jakiegoś czasu cierpię na zmęczenie, niedobór energii, snu. Na nasze spotkania przychodziłem często właśnie w stanie mniejszego czy większego zmęczenia. Czasem to, co robiliśmy, sprawiało, że się rozkręcałem, czasem nie. Zazwyczaj zaczynało się właśnie letnio - nie czułem w powietrzu za wiele podjarania "o kurde, kolejny odcinek pracy z flow, zaczynajmy czym prędzej!", raczej zaczynało się sennie, spóźnienia itp. Było trochę pozytywnych zaskoczeń - np. kiedy pierwszy raz robiliśmy akwarium, przez pierwsze dwa przebiegi wydawało mi się, że będzie zdechle, ale za trzecim rozkręciło się i działy się interesujące rzeczy.

Myślę, że to wrażenie "energetycznej letniości" to pochodna wielu czynników. Przeszkadzał mi brak dyscypliny: spóźnienia, brak wpisów na blogu, "kawiarnia" w sali (mimo wielokrotnych próśb Piotra). Myślę, że jeśli projekt z założenia jest dość nieokreślony, to dobrze jest mieć pewną strukturę czy rytuał zaczynania, by od razu wchodzić do pracy, od razu na wejściu przypominać sobie stan gotowości do działania, podwyższonej energii. Przez to, że nie było żadnej struktury, za każdym razem trzeba było budować ten stan trochę od nowa. Wyobrażam sobie np., że gdybyśmy każde spotkanie zaczynali ustaloną rozgrzewką (np. rzucanie "bałwanem", do którego z tygodnia na tydzień można dokładać kolejne elementy i levele), przypominanie sobie, jak to jest być gotowym, hiperwyczulonym, naładowanym, stawałoby się automatyczne. Na intensywnej 5-dniowej impro nie ma żadnej struktury, ale dużo energii bierze się z "efektu WOW" i intensywnej pracy dzień w dzień. U nas nie było ani jednego, ani drugiego (bo spotkania co tydzień przestają być "wow!", stają się bardziej pracą), nie miałem silnego poczucia podtrzymywania energii czy wątków między spotkaniami.

Niestety, z upływem czasu mój entuzjazm do pracy spadał. Chyba projekt był dla mnie zbyt rozlany i dwa miesiące pracy zupełnie bez struktury i jasnego celu to górny kres tego, na co mam ochotę. Miałem wrażenie ciągłego horyzontalnego szukania, macania, zaczynania wątków, zbierania mikroobserwacji - nie czuję, żeby od tego coś się we mnie istotnie otworzyło, żebym nabył jakiejś umiejętności, większej głębokości czy łatwości wchodzenia we flow czy coś takiego. Oczywiście były wyjątki, np. temat opowieści z użyciem słów eksplorowaliśmy trochę głębiej i było to ciekawe, sprawdzanie i eksperymentowanie, co działa, a co nie, choć i tak zostawał niedosyt.

Nie wiem, co mogłoby być "celem" w impro wolnej. Może precyzyjna "rzemieślnicza" praca nad drożnością, rozmiękczaniem ciała, fizyczną reaktywnością. Może dążenie do radykalnego, szczerego odsłonięcia się. Może rodzaj medytacji. Może co innego.

Najbardziej wartościowym doświadczeniem była dla mnie indywidualna praca z Piotrem. Poczułem wtedy, że dochodzę do jakichś realnych progów czy barier w sobie, mądrze kierowaną progresję stanów. Nie wiem, czy to była impro wolna, czy quasi-terapeutyczna praca procesowa, ale było to cenne, działanie i dochodzenie do stanów emocjonalnych bez "wiesz, to i tak jest takie jakby parateatralne".

Wartościowym elementem pracy był dla mnie feedback, pisanie, rozmowy. Powiedziałbym nawet, że feedbacku było jak dla mnie wręcz za mało, bo jedną z moich intencji przy wchodzeniu w projekt była "ukierunkowana praca nad przekraczaniem schematów" - i to np. nastąpiło w indywidualnej pracy z Piotrem, ale w pozostałych ćwiczeniach jakby mało. Również ciekawe było obserwowanie zmian w innych uczestnikach, porównanie ich z początku i końca projektu.

W sumie mógłbym wymienić jeszcze różne braki, że za mało pieśni, za mało tego czy tamtego, ale nie wiem, czy warto. Może po paru przygodach z impro wolną trudno mi się pozbyć wygórowanych oczekiwań. Może powinienem "holistycznie" pracować nad rezygnowaniem z oczekiwań, akcpetowaniem, szukaniem wspólnej fali z tym, co jest dane. A może wręcz przeciwnie, szukać takiego sposobu pracy, który podksórnie czuję, że jest dla mnie najlepszy.

Cenna i fajna była rozmowa na ostatnim spotkaniu, mam wrażenie, że była mocno szczera, że byłaby dobrym punktem wyjścia do dalszej pracy.

Dzięki Piotrek za poprowadzenia tych zajeć, był to mimo wszystko dość ciekawy czas!

[dopisane 2.02]

Przypomniało mi się jeszcze ćwiczenie z ostatniego dnia, "nie wiem". Było tak, że najpierw wszedł Piotr, trochę jakby pokazać, o co w tym ćwiczeniu chodzi. Przerwa, potem ja, Michał, przerwa, potem Ilona. Znowu przerwa, Ania B., długa cisza, koniec. Czułem w powietrzu jakąś niechęć do wchodzenia, lęk?, zakłopotanie. Chciałbym dowiedzieć się, jakie były wrażenia pozostałych z tego momentu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

[archiwum] Ela mome tekst plus mp3 plus gadanie 31.10.2017

[KP] zamiast zamknięcia

[MiK] Podsumowanie